sobota, 1 lipca 2017

Sztuka poprawnej interpretacji, czyli jak uczą nas zabijać poezję || refleksyjnie #1

Prawdopodobnie każdy człowiek, nie ważne, czy humanista, czy umysł ścisły, miał w życiu taki moment, że kazano mu zinterpretować utwór poetycki i po kilkukrotnym przeczytaniu tekstu dostał małego ataku paniki, zdając sobie sprawę, że niewiele rozumie, a przynajmniej tak mu wmówionoMam dla takich osób pocieszającą wiadomość. To nie z nami jest problem. 

Tak zwane poprawne interpretowanie wierszy wcale nie jest łatwe. Wiele osób poddaje się już na początku i przestaje zastanawiać, co autor miał na myśli, gdy pisał, że zasłony w kuchni są niebieskie. Zaś inni wertują sterty podręczników, notatek, szukają  podpowiedzi na Ściąga.pl i opracowaniach na Bryku, a odczytując swoją pracę modlą się w duchu, aby głos im nie zadrżał, a nauczyciel nie zorientował się, że tak naprawdę nie mają pojęcia, co przed chwilą powiedzieli. Cóż, można też w takiej sytuacji postąpić jak ja – zamiast sobie przypomnieć rytm Melodii mgieł nocnych, zacząć pisać felieton, który się ignorowało przez cały tydzień i w sumie miało się zamiar udawać, że nie było nic zadane. Plan doskonały. Kto choć raz w życiu nie mógł się utożsamić z którymś z tych trzech typów, niech pierwszy rzuci kamieniem. Spróbuję złapać.  

Jestem świadoma, że poeci tworzą w jakimś konkretnym celu – aby zapaść w pamięć kolejnym pokoleniom, wyrazić swoją frustrację światem lub spełnić się zawodowo. Kiedyś nawet można było na tym dobrze zarobić, zostać poetą-celebrytą i wyrwać kilka fajnych lasek na nową odę czy sonecik (tak, mam na myśli Mickiewicza). Słowa "Pisał ku pokrzepieniu serc" lub "Był głosem swojego pokolenia" albo nawet "Umarł niezrozumiany przez społeczeństwo" całkiem nieźle brzmią w biografii. Na przestrzeni lat ranga poetów znacząco spadła, zważając na to, że swój ulubiony tomik poezji współczesnej kupiłam w kiosku za trzy złoteWnioski nasuwają się same. Nam, młodym ludziom, trudno jest przełamać wstręt do wszystkiego, co się rymuje i nie jest jednocześnie memem. Ale czy to dlatego, że nie rozumiemy poezji, albo nie jesteśmy odpowiednio wrażliwi i brakuje nam elementarnej wiedzy? Moja odpowiedź brzmi: nie.
  
Winę ponosi szkoła. Nikt nigdy nie próbował nas nauczyć, aby pokochać poezję albo znaleźć swój ulubiony nurt. Odkąd pamiętam, liczy się tylko klucz odpowiedzi i matura, matura, matura. Co mi po tym, że znam siedemdziesiąt dwa środki poetyckie, skoro dostaję konwulsji, gdy ktoś każe mi czytać Treny Kochanowskiego, po których sama mam ochotę umrzeć.  


Z góry narzucony wzór właściwej interpretacji zabija poezję. Uczy nas myśleć szablonowo, tłamsi kreatywność, indywidualizm, a zaszczepia strach, że powiemy dwa słowa za dużo, co zostanie uznane za nadinterpretację. Moim zdaniem każda próba interpretacji jest nadinterpretacją, gdyż nigdy tak naprawdę nie będziemy wiedzieć, co autor miał na myśli, zwłaszcza jeżeli nie żyje od stu lat i nikt nie pytał go o zdanie. Ale czy to jest ważne? Nie. I to właśnie najbardziej kocham w poezji. Możemy się nią delektować, czytać do snu lub w tramwaju i najzwyczajniej czerpać przyjemność z samego obcowania z literaturą. Liczy się to, że wywołuje w nas emocje i skłania do refleksji lub bawi, a nie to, że zasłony w kuchni były niebieskie, co symbolizuje koniec wojny i ironiczne podejście autora do sytuacji.  


Nie sposób nie przytoczyć tu anegdotki o felietonie "Sztuka jako ruchome schody", który pojawił się na pisemnej maturze z języka polskiego w 2009 roku. Jego autor, Jerzy Sosnowski, w ramach eksperymentu przeprowadzanego przez Dziennik, odpowiedział na osiem pytań, które pojawiły się na arkuszu maturalnym pod jego tekstem. Nie poszło mu najlepiej i sam przyznał, że nie wiedział, w jaki sposób podkreślił subiektywizm swojej wypowiedzi. Felieton to co prawda nie to samo co wiersz, ale eksperyment świetnie obrazuje problem, z którym boryka się wielu uczniów. Poezja powinna przemawiać do ogółu, ale jednocześnie do każdego z osobna. Ile jest ludzi, tyle interpretacji. I niech tak pozostanie.  


Nie spłycajmy utworów poetyckich, próbując je ograniczać, jednocześnie ograniczając samych siebie. Nie zabijamy poezji!  

Mikami Ai Takada